piątek, 16 września 2011

Kochany pamiętniczku...

...od dawna nie mieszkamy już razem, ale cały czas przypominamy sobie nowe spotkania i wydarzenia.
Jedne zabawne, inne zwyczajne, jeszcze inne zupełnie nigdzie nie pasujące - ale nasze.

Wspólne i pogodne.

I dlatego, choć to już historia, jeszcze kilka opowiastek może się tu znaleźć, by kiedyś móc do nich powrócić, przeczytać i uśmiechnąć się do beztroski wspólnie spędzonego czasu.

piątek, 26 sierpnia 2011

Murz zdała egzamin na prawo jazdy :D

...czy trzeba dodawać cokolwiek?

Jesteśmy z niej najdumniejsze w świecie. :)

sobota, 6 sierpnia 2011

Piosenki nie do zapomnienia

Co jakiś czas pojawiały się na mieszkaniu piosenki, co pozostawały na dłużej.
Nie chodzi o te wszystkie nijako-pastelowe kawałki, które sączyły się z rmf-u rano i popołudniami, ale o takie, które powodowały, że na przykład zachód słońca odbijający się w szklankach na lodówce był...wyjątkowy.

Co mi się przypomni, to się przypomni i zapamiętanym tu zostanie.
Muzyka jest prawie jak zapach - możemy nie czuć jej latami, a kiedy się znów pojawi, wszystko nagle wraca.

Pierwsze wspomniane:

Roisin Murphy - Ramalama

Dzięki Murz - miałam wtedy świetną zabawę skacząc po łóżku ;)

http://www.youtube.com/watch?v=h-duPPLhqe0

i odrobina prywaty...

szukałam jej od gimnazjum i dopiero wczoraj dostałam link do miejsca, gdzie ludzie wiedzą o takich nowościach..z małego fragmentu, nareszcie całość...może czegość nieco innego się spodziewałam...ale to jest to...

Lestat - Vision of sorrows - Fallen Angel

http://www.youtube.com/watch?v=ia19TxjqytY

piątek, 5 sierpnia 2011

Marcel i jego płyta

Chwilka wspomnienia...

Był czas, kiedy Dżastin i Editt szukały interlokutorów. Ogłoszenie upstrzone kwiatami i innymi takimi wypłynęło na szersze wody słupów przydrożnych i tam też zrobiło firorę.
Jednym z zainteresowanych okazał się mężczyzna - raz widziany, wielokroć potem wspominany.
Marcel...
Zapomnieć zaznaczyć płeć w ogłoszeniu i co się dzieje?

Pod blok zajeżdża mężczyzna...skóra, motocykl, kask...Przystaje, dzwoni...
domofon zdradza głos...no cóż - męski po prostu.
Buch - biegiem do okna - idzie...dalej w kasku
Taki brzydki, czy co?

A potem wszedł, pogadał i wyszedł.
Cóż, że sympatyczny - niestety samiec, stąd też biedronkowe podłogi nie dla niego.

Zdążył jednak wymienić kilka radosnych uwag na temat pogody, muzyki i innych takich, po czym zostawił płytę z muzyką, która potem nie jeden raz rozbrzmiewała w kuchni, kiedy po nocach, popijając Plusssza miltiwitaminowego, rozgryzałam kolejne strategie podboju wszechświata.

Marcel był u nas tylko raz, płyta jest do dziś.

Kolejne wspomnienie do koszyczka.

wtorek, 7 czerwca 2011

Minęło duuużo czasu

Dwa lata temu Dżastin się wyprowadziła, rok temu Murz, i Monik.
Reszta pozostaje milczeniem.
Może to i lepiej?

Dużo się działo, ale dopiero teraz będzie chwila, żeby potraktować ten temat z należytym szacunkiem i dystansem.

Dż. jest szczesliwą posiadaczką tytułu mgr-ka, a Monik z Murzynkiem walczyć będą o to jeszcze tylko kilka miesięcy. Co nam z tego przyjdzie?

O dziwo. Murz załapał wymarzoną pracę w wymarzonym miejscu, Monik robi to co lubi, a Dż. nadal konceptualizuje - CAŁYM SERDUCHEM JESTEŚMY Z TOBĄ!!!

______________

Zostało jeszcze kilka ciekawych zdjęć, kilka opowiastek do przypomnienia. Za jakiś czas wywietrzeją, a fajnie jest czasem zerknąć i pomyśleć, "kurcze...było na prawdę świetnie!".

^_^

niedziela, 23 maja 2010

III Festiwal Muzyki Filmowej

W zeszłym roku Festiwal nie wypalił...burza, ziąb, do ostatniej chwili niepewność co do samego odbycia się imprezy.
Wytrwałyśmy do połowy "Dwóch wieży", po czym zwinęłyśmy się do mieszkania,bo opóźnienia były nader uciążliwie w perspektywie czekających nas egzaminów.
Postanowiłyśmy wrócić za rok - z biletami.

I warto było, ojjjj warto....

Pogoda wcześniej - trochę pod psem, więc zapobiegawczo przeniesiono imprezę do Hali Lenina na Hucie. Murz z Siostrą i Monik dotarły więc na miejsce (i w tym momencie rozładowały się baterie w naszym malutkim aparacie fotograficznym...Kurczę...

No nic, nie po zdjęcia tam przyjechałyśmy, chociaż wiadomo - mogło być tak fajnie...

Po wystaniu się w kolejce u bram huty, wbiegłyśmy do przodu, zajmując miejsca w pierwszym autobusie wiozącym festiwalowiczów na miejsce. Biegiem - byle na miejsce. Tradycyjna sprzeczka i w końcu zajęłyśmy miejsca w trzecim rzędzie w grupie miejsc B.
Nie było źle.
Parka z przodu zaczęła tradycyjne obściskiwanie się przed filmem, jednak po delikatnej interwencji zapewnili, że "jest szansa, by ich śliczne główki nie stykały się w czasie pokazu" - Binsi - rządzisz ;]

Murz zabrała ze sobą hiszpańską wersję "Hobbita" wydaną przez Minotaura (tak...pamiętam...). Siadła na niej i też całkiem nieźle widziała całość.
Monik - mimo napoleońskiego wzrostu, widział całość całkiem nieźle...a do tego obok dosiadł się bardzo ciekawy Pan...

Aparat fotograficzny składał i rozkładał, zmieniał obiektywy, przesłonki - cuda..i w tym momencie stało się jasne, skąd weźmiemy pamiątkowe fotki ;)
Pan bardzo miło przychylił się do propozycji zrobienia nam kilku pamiątkowych zdjęć. Na tym się jednak nie skończyło.
W połowie pokazu, sam Pan Howard Shore - twórca muzyki z Władcy Pierścieni miał rozdawać autografy.
Cóż, raz się żyje - Monik skradł Hobbita i wraz z Panem Fotografem udał się do namiotu Taurona, spróbować swoich sił.

Niech żyją małe dziewczynki!
Pan Fotograf bawił się przesłonami, a Monik - raz za jedną, raz za drugą reklamą przemknął się do samego przodu kolejki autografowej. Pan ochroniarz spojrzał z góry i bez czekania na innych (nota bene - samych mężczyzn stojących w tłumku obok) rzekł - idziesz następna...

fuck yeah!

ops, przepraszam...

ale generalnie tak - FUCK< YEAH!

i wówczas na mięciutkiej sofie, Pan Shore nakreślił autograf na pierwszej stronie Hobbita. Fakt, to nie podpis Tolkiena, ale gdyby się Facet skusił i do Hobbita muzykę napisał...cool..

ot, jest wspomnienie i pamiątka...
jak na złość Pan Fotograf spaprał bojowe zadanie i zamiast zrobić zdjęcie przy "zdobywaniu" autografu, zmieniał osłonę i szukał baterii, bo druga akurat padła...

cóż, wniosek - sprzęt to nie wszystko.

kilka zdjęć udało się od Niego wyciągnąć dzięki płycie CD przesłanej kilka dni po Festiwalu.

reszta pokazu minęła w rozkosznej atmosferze oglądania po raz setny filmu z genialną muzyką. Pan Shore upodobał sobie miejsce zaraz przed nami, wiec pewnie, gdyby autograf w tłumie nie wypadł najlepiej, była wszelka szansa na kolejny.
nie był już jednak potrzebny.

całość zakończyła się trasą na mieszkanie o 4.00...

było super, ciekawe, co na festiwalu za rok...