wtorek, 28 kwietnia 2009

Flu, fló, flooo...

Grypa się rozprzestrzenia wartko po świecie. Wiadomości i inne dudnią o tym wzdłuż i wszerz a my myślimy...
Dziś Biedronkowe mieszkanie obiegła wiadomość o zbliżającej się wizycie Synków Pani Właścicielki ( nie, nie, Synku Właścicielku I, o którym zapewne będzie okazja jeszcze kiedyś wspomnieć- taki to okaz samca! - to nie ten model, o którym teraz mowa.) Dżordż i ktoś tam drugi będzie miał zaszczyt tydzień kontrolować jakość usług mieszkaniowych świadczonych...w sumie u samych siebie.
Tylko właśnie pojawia się maleńkie problemisko. Chłopcy przybędą do nas zza niebieskiej granicy oceanu, czyli USA. I jak tu im powiedzieć, żeby po przylocie zrobili sobie komplet badań, bo inaczej nie wpuścimy?
Ba...możemy wpaść w pewien ogień krzyżowy infekcji ( "en infekszyn"), gdy okaże się, że Znajomki Gandzi ze studiów po przylocie z Barcelony też nawiozą jakiegoś dziadostwa!
A może to po prostu spacerując po dworcu czekając na swój odjazd do domku- w końcu długi weekend za kilka dób - niechcący dostaniemy jakiegoś viruska i co?! CO ?!
Nico.
Tak oto działają media.
Panikujcie ludzie, panikujcie, uważajcie na siebie, jak w Polsce - to dopłaćcie sobie najlepiej jeszcze do szczepień ochronnych, a jak przyjdzie co do czego, to i tak staniecie się tylko martwą statystyką w rozliczeniu zakładu pogrzebowego.
I w tym momencie wypada zakończyć, siorbiąc sobie pod noskiem kawę...Meksykańską oczywiście.

niedziela, 26 kwietnia 2009

Marniejące elementy przyrody ożywionej

Mamy stokrotkę :)
Biała, kurłata od płatków, zieleniutka i powoli pochłaniana przez mszyce.
i jak na złość brak na mieszkaniu na tyle tró biedronki, żeby chciała się nafaszerować paskudnymi robalami.
chwilowo kąpiele słoneczne, kąpiele w lekko stężonych mydlinach, kąpiele błotne i dopajanie na życzenie - może się zielenina zabierze do życia, jak powinna...
szkoda byłoby tak szybko stracić jedyne naprawdę zielone stworzenie.
tak, tak...studenci, że niby i tak zieloni są...ale my lojalnie mówimy- uczyć - uczymy się, zielone jesteśmy mniej więcej na poziomie ogólnym, a zdajemy wszystko...tak, trochę jakby zapeszanie przed kolejnym wyjściem na front walki, ale tak faktycznie, to wyglądamy na kompetentne (smile).
bo grunt to uśmiechać się szeroko i (nie-)szczerze.

sobota, 25 kwietnia 2009

So Emo...

Stare, ale jare. Wersja "i'm so emo" inspirująca była, o tyle o ile. przejściowo przynajmniej wiemy, że jednak "ktoś nas jednak rozumie"...
a poza tym, tekst owego górnolotnegu utworu jak podświadomie tłoczona na usta mantra pojawiać się zaczyna w najrozmaitszych sytuacjach dnia -
chociażby poranek, sniadanko i płatki kukurydziane...
"ooo....you're so emo..."
"-i'm afraid of milk...and I don't take showers..."

głupota nad głupotami, ale jak coś się czasem przyklei do rozumku, to ciężko wyplenić ( trochę jak z nuceniem melodii hhymny USA w czasie spacerków)

a i jeszcze nasza XBiedrona przyjeżdża i ta jej bluzeczka...taka w paski, takie biało czarne...
she's so emoooo....

piątek, 24 kwietnia 2009

Szybofce

Dzisiaj dzionek smarowania okien wodą i jakimś płynikiem przeczyszczającym. Jan Niezbędny w dłoń i szuru - buru.
Proza życia codziennego, przy najzwyklejszej z wiejskich czynności. Ale mieszkanie na blokach ma swój urok - to odczepianie i wieszanie firanek, zasłon i widok sąsiadów, którzy akurat oparci o barierki palą papierosy podziwiając plecy "małych gospodyń miejskich".
ale, że to syf na syfy się robi na mieście na oknach, na parapetach i wszystkim innym, co z założenia kolorowe szarzeje po czym staje się czarne ( ..."and I want to paint it blaaack...").
No dobrze, kilka gimnastycznych wypadów, upadków i pośliźnięć i okna umyte.
I wszystko byłoby wspaniale ( tak, sąsiedzi także zadowoleni z widowiska), gdyby Kraków nie miał swojego specyficznego sposou traktownia tych, wszystkich, którzy chcą dobrze.
Niedługo potem spadł deszcz- zrobił swoje, a przy okazji przyniósł dziwną żółtą naleciałość na wszystkim, co stało nieosłonięte na dworze.
Pianka ta pochlipuje radośnie i schnie...kolejne zacieki do mycia.
Złośliwość przedmiotów martwych i innych.

czwartek, 23 kwietnia 2009

Dzień kawowy

Wlecze się od samego przebudzenia.
potem oczy nie mogą się do końca otworzyć, a zakrapiać je cystą kofeiną nie bardzo...
ujęcie pierwsze: kawka rano.
z zamkniętymi oczami zalanie filiżanki i kilkanaście minut napwania się zapachem i smakiem zapewne nie ostatniej dzisiaj czanulki zwanej popularnie żużlem.
Dobry żużel jednak nie jest zły, dlatego też w połowie dnia, o ile zajęcia pozwalają, bieg na mieszkanko.
Ciężkie chmury przyciskają niemal do płytek chodnikowych, a głowa myśli już tylko o jednym.
kawa nr 2.
teraz może być z mlekiem. ba! niechby nawet była posłodzona ( niech stracę i ja dop. Monik). czarna kawa naszą przyjaciółką jest, czaaarna kawa naszą przyjaciółką jest ( la, la la...)
znów zajęcia i marazm popołudniowy, przeplatany widokiem jeziennej pogody za każdym jednym z okiem. to samo w oczach ludzi na ulicy.
nareszcie koniec!
wieczór...na kawę nigdy nie za późno- kawa rozpuszczalna...fujstwo! niech będzie prawdziwa...malutka...płaska łyżeczka...no, może dwie...ale kawyyyy....

a Gandzia stoi opierając się o framugę i cwaniakuje.
bo Ona ma swoje Witaminki i kawy niet!

chlip! ale my z Dżastinką swoje wiemy- kawa, kawa, kawa, kawa...
bo czasem taki dzień kawowy jest i nic nie poradzisz człowieku!

środa, 22 kwietnia 2009

Maja perspektywy.

Śniadanko...jak zwykle równiez multimedialne, komputer wcina kolejne porcje prądu, a my nad kanapeczkami snujemy sobie myśli o tym, co to będzie jak będzie już maj.
Freizeit oczywiście, ale...
nie ma to jak urocza wizja powrotu w środku dłuuuugiego tygodnia, jaki mozna było sobie zorganizować ( 1-10 maja),, kiedy Wspaniałomyślni prowadzący akurat kolokwia propojnują. Propozycje nie do odrzucenia, mają to do siebie, że za wszelką cenę chce się je jakoś ominąć, nagiąć, czy cokolwiek - byleby nie poddać się syystemowi wprost.
Ale co zrobić - przyjść i zdać najlepiej, bo to potem maj, kwiaty, śpiewy pod kapliczkami i tyle nauki, że nie będzie czasu się podrapać po nibynóżkach.
Shit happens.
Są oczywiście jak zwykle pomysły banicji, ale wiadomo, to potworne poczucie obowiązku, potrafi czasem - co zaskakujące przejąć władzę. Zwykle ( i tu kolejna złośliwość losu) wychodzi nam to na zdrowie. 8 dni do końca kwietnia, a pogoda wydaje się igrać sobie z nami nadal. ( a psik!)
i tylko Igor jestg w stanie opalać się do każdej nikłej ilości światła.
obserwacja zza okna - ziomki na BMXach po młodszym rodzeństwie rozjeżdżają znów przechodniów, ziomki starsze organizują sobie klimatyczną bazę pod blokiem naprzeciwko. Estetyka miejsca napawała ich głębokim obrzydzeniem, więc w ramach dostosowywania miejsca pobazgrali sobie ścianę czerwonym sprayem i cieszą michy. Siedzą na swoich większych rowerkach pokomunijnych na zmianę wyśmiewając kolejne lachony. Śmieci ekonomicznie przerzucają za bramkę, na naszą ciemną stronę mocy, której nikt chyba dawno nie sprzątał. i tak powstaje koloryt trawnika - butelki, pety, paczki po chipsach, po papierosach, gumach, gumkach i czym tam jeszcze "Zuper"markety zawalają świat.
Może jednak ta trawa jest zieleńsza właśnie po naszej stronie?
Wnioski: wiosna rozplenia się nieubłaganie, kolejne tyogdnie nauki prawdoodobnie będą mijały nam już na balkonie, gdzie pod ostrzałem promieni słońca i samolotów kierujących się na Balice będziemy zmuszać swoje hipokampfy ( senkju Ganja Zumbo ^-^) do zainteresowania się łaskawie wiedzą, którą w przyszłości będziemy mogły co najwyżej imponować śpiącym noworodkom.
Studia - Super Tyranie Uprzykrzające Dni, Icałkowicie (;]) Apotrzebne.
no dobra, głupie to, ale może za jakiś czas wymyślimy coś lepszego.

wtorek, 21 kwietnia 2009

Parafina

TVNStyle potrafi zasiać w ludzkich umysłach panikę gorszą, niż najokrutniejsza pandemia A -H1N1.
Cóż bowiem najgorszego na świecie jest?
PARAFINA!
Ów ropopochodny twór spędził ostatnio na mieszkaniu sen z powiek, gdy w po usłyszeniu wiadomości o wadze życia i wadze ciała, wywołał nagłe poszuwkiwania kosmetyczne. Po kolei - wszystkie kremy, kremiki, żele, pomadki, lotiony, etc, etc zostały wyrzucone z miejsca swojej piertwotnie spokojnej egzystencji i poddane osądowi.
Wszystkie te, zawierające parafinę na jednych z pierwszych miejsc zostały odruchowo wyklęte i odprawiono nad nimi czary neutralizująca ( którą z kolorowych magii Dżastin proponujesz?).
Nie zmieniło to może stanu chemiczego owych cudów, ale pozwoliło spokojnie na dokończenie użytkowania wszystkich tych specyfików.
I o co cała panika?
Anu o to, że parafinka podobno jest z gruntu zła, bo to przeszkadza w przepływie nawilżenia skóry do wewnątrz, a ponadto blokuje pory, portki i spodenki skórne, uniemozliwiając prawidłowe fukncjonowanie...
Ehhh, teraz to tylko woda i mydło bezpieczne, a i to pewnie nie do końca ;/
Jak to człowiek nigdy do końca nie może UFOć nikomu i niczemu, ani Nietchemu, bo to zabiją cię, nawet nie będziesz wiedział kiedy...

...a dr House ostatecznie stwierdzi zatrucie z powodu nadmiernej ilości makijażu. Cóż straszniejszego? Oczywiście procedura tych wszystkich badań, jakie będą konieczne, żeby dotrzeć do miejsca, w którym okażą się zbędne, a przyczyna prozaiczna.

i tak oto 80% kosmetyków na mieszkaniu okazało się cichymi zabójcami niegodnymi ponownego przysposabiania. o jejku, jejku, to co my sobie teraz będziemy wcierać ?! ;] masełko.

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Sorry Gregory

czyli przepraszamy za kopiowanie kwestii, ale od kilku dni dialogi na mieszkaniu wyglądają mniej więcej tak:
-Co tam robisz?
-eMeRaI and blood tests.
-You're an idiot!
-It's not medically relevant.
-So do the biopsy...
-But it's a bitch!
-Bitch it's a bitch, peach is a peach.
-So what?
...
a sezon piąty kończy się nieubłaganie...ale ten koniec może poza wielkim smutkiem przynieść korzyść - zaczniemy się uczyć...
uczy więcej. widmo sesji zaczyna być jednak tym czymć w powietrzu, co nijak nie da się wywietrzyć.
a sama wiosna niestety sesji nie zda- no ni hu hu.
więc co?
-we need to do more tests...
a potem zdać te w czerwcu i czekać na VI sezon House MD:)

niedziela, 19 kwietnia 2009

Próby leczenia, czyli medycyna praktyczna dzień III

leczenie rozgrzewające ulubionym przez polaków związkiem chemicznym z grupą wodorotlenową, przyniósł tylko czasowe ukojenie.
Leczenie jednak zbiorowe ma pewne swoje cechy.
bo to i "na zdrowie" i profikaltycznie na drugą nóżkę...tak jakoś to się układa, że wszystkim ciepło i nawet jeżli faktycznie ze zdrowiem jest jak było, to chociaż samopoczucie lepsze.
nie ma to jednak jak kilkanaście nabletek, te zwykle działaja, jak powinny...
trudno, zawsze można łączyć sposoby lecznia - polskie z konwencjonalnymi.
grunt jednak, że nie trzeba było narazie wynajmować murzyńskich czarnoksięzników, by uzdrawiali tańcząc, obwieszeni przy tym różnymi narządami zwierzątek.
w poszukiwaniu zdrowia, ciąg dalszy.
możnaby jeszcze wypróbować odrobinkę zbawiennych ząbków, które pomagają...
-Ganga, wytrzymasz noc ze mną i czosnkiem unoszącym się w powietrzu delikatną mgiełką swego zapachu...?
-to może ja sie pójdę umyć pierwsza, a potem przeniesiesz sobie spanko do wanny, co? wywietrznik zaraz obok.
super, zdrowotne kąpiele jeszcze próbowane nie były, zatem cóż.
nic tylko wywiercić sobie dziurę w głowie, bo przeziębienie bywa uciążliwe, szczególnie, gdy to głowa wydaje się zawieraś środek ciężkości, przeważający zawsze w stronę posłanego łóżeczka.
kuracja ciąg dalszy...

sobota, 18 kwietnia 2009

Telefon i życie bez niego

Paranoja współczesności - każdy pędzi do tego, żeby mieć swój telefonik i tym samym zezwalać innym na trzymanie się na elektronicznej smyczy. Prawie że doskonale. Wiadomo, Mamusia sprawdzić musi, czy jemy dostatecznie dużo, znajomi muszą sprawdzić, czy przypadkiem i my nie czujemy tego unoszącego się w powietrzu wyjścia na piwko, lub kilka. Studia do tego - listy na egzaminy, informacje, które nie mogą zostać przekazane nijak inaczej, jak tylko telefonicznie, a że akurat po godzinie 00.00, a przed 6.00, to cóż.
Jakoś to tak dziwnie wyszło, że z tego wszystkiego człowiek zaczyna nagle myśleć. No nie - tak żyć się nie da. i obok jednego tefonu kupuje drugi- rzekomo po to, żeby mu ludzie na jednym dali spokój. Inna rzecz, że faktycznie czasem w ten sposób zakładając numery w różnych sieciach można coś "ugrać", ale akurat telefonia komórkowa w Polsce wybitnie przypomina kasyno - zawsze ono zgarnia najwyższą stawkę i ostatecznie wychodzi na plus.
Taki to stek wyjaśnień tylko po to, by dojść do konkluzji...kiedy to ten dzień bez telefonu komórkowego jest?
Tyle "gjenialnych" inicjatyw wysunięto już wśród społeczeństwa, że pewnie i coś takiego istnieje...googlnijmy no...
"dzień bez telefonu komórkowego" - znaleziono ok. 330.000 wyników, data - 15 lipca.
a na cholere to wtedy komukolwiek!!
Wszyscy się urolopować zaczynają, upały, czas zwalnia, ludzie się spotykają nawtet tylko po to, żeby przewietrzyć stopy na powietrzu...telefony najchętniej topiąc, lub celowo zapominając ich wziąć, a my potrzebujemy tego teraz!!

Drrr, drrrr...od rana do wieczora - pobudka - na telefonie - sms z pytaniem, czy może jednak ktoś się nie rozchorował i nie odwołał zajęć-sms z pytaniem, czy można zadzwonić, sms z odpowiedzią, że oczywiscie - rozmowa telefoniczna - bo wykład arcynieciekawy...droga na mieszkanie - radyjko ( nie RADYJKO!!) z telefonu słuchane, następnie minutnik do ugotowania jajeczka na miękko, czas liczony na farbowanie głów na fioletowo, a potem ból głowy...chyba czasem też przez telefon. I już tylko wieczorem trzyba sprawdzić ile to jeszcze czasu racjonalnie wypada się pouczyć i znów - ustawianie budzika i rano od nowa epopeja smsowa.
Aha, zapomniałam jeszcze o kilkudziesięciu smsach dla celów ogólnotowarzyskich wysłanych, kilkunastu fantastycznych wygranych smsowych, których staniemy się właścicielkami, jeśli tylko odeślemy wiadomość za xxx,xx zł na numer xxvx...

nienawidzę budzenia się...kto to uwielbia?
sposób na to - przestawić godzinę na telefonie - ja mam 17 min do przodu - a to prawie 20 min spania dłużej rano ;)
dodatkowo na jednym telefonie czas letni, na drugim zimowy...genialne- nie muszę nigdy nastawiać zegarków...uwielbiam swoje telefoniki, choć tak bardzo ich czasem nienawidzę...

tak, my wszystkie bardzo tak...

piątek, 17 kwietnia 2009

Leczenie szybkie, skuteczne i polskie

Dzień po dniu można stać się mądrzejszym, a to z prostego względu. Znaczna poprawa metodą Babciną.
seteczkę Wnusiu?
no Babciu...skoro trzeba, to nie odmówię...

^_^ nie ma to jak grzanie się w chorobie w dobrym towarzystwie ( przecież profilaktyka Współmieszkańców obowiązkowa być musi!) i przy odcinku świetnego serialu.

miejmy nadzieję, że podziała...chwilowo odczuwalna poprawa...

czwartek, 16 kwietnia 2009

Domowe sposoby lecznenia, czyli weterynaria osobista

Robaków nie mamy. To tak, gdyby od razu ktoś chciał sie tematu przyczepić. ale leczenie studenckie, przypomina faktycznie pewne starodawne pogańskie praktyki wywoływania duchów, połączone z metodą prób i błędów, okraszone tylko odrobiną współczesnej i podobnoż działającej medycyny.
Clue: choram. I to nie sama...Edith też coś pochlipywać planuje, ale może zwalczy ten swój "infection" (wypowiadać głębokim głosem House'a, który poważnie rozważa sugestię, po czym wpada na absurdalny pomysł wycięcia migdałków pacjentowi ze złamaną nogą, albo coś podobnego...)
Tak serio to katar mi zawadza ( nigdy nie zapomnę tych wspaniałych zwolnień od Mamusi, która prosiła serdecznie prowadzących o nie ciąganie mnie po lekcjach w-f z powodu "ostrego nieżytu górnych dróg oddechowych"...co medyk, to medyk,
w Krakówku jednak tych chociaż nie mało, to jednak zaskakująco wielu wierzyć woli sobie.
Tako też my.
I tutaj zaczyna się cudowny wywód na temat tego, jak to czosnek, cebulka pomagają, jak to wygrzać, wypocić...
Kawy można sie napić - działa doskonale.
Ale dobrego i skutecznego od ręki i natychmiast ( poza strzałem w tył głowy) lekarstwa na przeziębienie nikt nie wymyślił.
Dziś dzień trzeci mordowni. I niech mi powiedzą, że z tymi siedmioma dniami tylko żartowali...wtedy trzeba będzie wierzyć w tydzień leczenia, a to mi się nie podoba, bo nie lubię czekać.
a głowa niedługo umożliwi mi chyba wysmarkanie mózgu (czy co tam zostało) przez kanaliki nosowe.
Shit happens.
ale może jeszcze nie tym razem.
poza tym - co to za durny pomysł, żeby się zakatarzyć na wiosnę nie będąc alergikiem?
niestety z katarem przegrywają najlepsi.
jakie to szczęście jednakże, że do sredniwoeicza mamy kawałek czasu...spisywalibyśmy testament, a tak.
wespół z Edith popijamy wapienko ( rozpuszczona staruszka, dobra na ból brzuszka), (dziadzio w proszku i wody - lek na wszystkie Twe choroby) i tęsknimy do możliwości oddychania pełną gębą. no dobra, może trochę mniejszą...gąbką?
nosem po prostu.

środa, 15 kwietnia 2009

Powroty, głupoty, etc...

...masakra, jaki patetyczny temat, ale niech już będzie.
święta, święta i po jajkach ( powiedział rolnik wyciągając ich resztki z sieczkarni). humor jak zwykle na poziomie kostek u nóg, ale jest.
chata wolna, ale za niedługo zacznie się zjeżdżać impreza cała i na nowo zagości zdrowa atmosfera wspólnej nauki i obowiązków...tia...
innymi słowy, wakacji w Krakówku ciąg dalszy i byle do sesji - w końcu koniec sesji za jakieś 1,2,3...10 tygodni. tak, dokładnie tak się sprawy mają.
książki nie pootwierane, prace nie popisane, ćwiczenia niepozaliczane.
ale kto normalny tym by się zajmował?
zdecydowanie ciekawsze na chwilę obecną wydają się być kolejne perypetie ludków MyjakMyłośiowych ( Bractwo Kuchenne), czy też wywody na temat wyjątkowych i niespotykanych nigdzie przypadków medycznych, które dziwnym trafem masowo ściągają do House'a. (sekta poduszkowo- łóżkowa).
pierwsza ciekawa rzecz- w zyciu pająk nie wybiegał mi na spotkanie. tym razem - o zgrozo- zrobił to. dobrze, że profilaktycznie nie ładuję rąk do środka ( bo psiiiitulić plusiaćka) nie, nie, nie! na ołówku zostały urocze szramki, a Igorek chętnie schrupał kolejne porcje świerszczydeł.
...a ich torsy zaścialały grubą warstwą drogi, tak, że chlupot jelit, po których kroczył, kiejby czerwone morze martwych węży nagle legło u stóp jego ośmiu odnóży.
i co z tego, że jelit nie mają? taka metafora bardziej przemawia do wyobraźni...tak, conajmniej tak, jakby ktokolwiek (naturalnie poza tymi, co skórują czasem i oprawiają kury (na piersi kurzęce ;]) wiedział, jak to jest stać w zwłokach po pas.
dość smaczności.
pora na obiad studencki ...

poniedziałek, 13 kwietnia 2009

Święto Jajkowe

Happy.. Holly...Hally... Easter...Oyster....Cloyster...

nevermind.

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

Maskotka, Obrońca i Mężczyzna...czyli Igor.

Brachypelma albopilosum. Amciu,jedzonko, śniadanie, obiad, kolacja na cały tydzień - taki to ekonomiczny potwór. Cóż więcej powiedzieć...
po prostu Mężczyzna doskonały ;]
(PRAWIE.co by się nie obraziła strona Prawdziwie Męska, ale wcięcia w talii to każdy może pozazrościć)
w roli dania głównego na dziś - kolega Świerszczu.

sobota, 4 kwietnia 2009

Historia pewnego piwa

jak się jeździ naszymi polskimi autobusami, po naszych polskich drogach, to i nie trudno zgadnąć, że w czasie rozmowy przez telefon trzeba nieco wysilić swoje struny głosowe, a tym samym niestety dać przyzwolenie współpasażerom na usłyszenie tego, co ma się do powiedzenia.
tako też jeden z mężczyzn - widać świeżo ożeniony, albo zakochany ledwo co, pozwolił szczerze się usmiechnąć współjadącym, gdy pozwolił sobie na taką kwestię:
- ooo Kochanie, witaj. cześć! co robisz?
-(chwile nasłuchuje, wybucha śmiechem)
-AAAAA!!!! to bez sensu!!! ;], no, ja już jadę, będę za jakieś trzy godzinki, no to może by tak jakaś mała przekąska w domu?
-(pipipi, bla bla bla- jakaś odpowiedź)
-nie będzie małej przekąski?! nie...? (baaardzo smutnym głosem dodał puentę)
...ani pół piwa?

...bo to zła kobieta była.

piątek, 3 kwietnia 2009

Twórczość radosna

Czasami z obowiązku,czasem ze zwykłej potrzeby realizowania się twórczego, odreagowania stresów dnia codziennego i takich tam, zaczyna się tworzyć. Cuda się tworzy, szczególnie, jeśli nad ich powstaniem zasiada więcej jak jedna osoba. Kilka półkul mózgowych kreujących jedną rzecz może zaś doprowadzić do małej katastrofy, albo sympatycznego zbiegu okoliczności.

Przypadki bowiem chodzą po ludziach, ale czasem ich zadeptują.

Jak zaś zadeptywać to tylko w butach.

I tu zaczyna się drobna historia pewnego arcydzieła...

zadanie domowe - zilustrować rzeźbą swój archetyp człowieka...i dostaliśmy miksa - dokłądnie wędrowca z pokutnikiem, i jak to pokazać?
wyraziście ;]
buciki skute kajdanami i nasadzone na podłoże z gwoździ.
pomogłyśmy pomysł zrealizować i oczekiwałyśmy wyników.
Po powrocie Biedrony głównej wymowne spojrzenie okazało się być niedwuznacznie karzącym.
Tak...i co z tego, że projekt był piękny, oryginalny i wspaniały? propozycja od Prowadzącego zajęcia: pomocy, rozmowy, czy jakieś psychicznego wsparcia w związku z napiętnowaniem cechy męczennika okazało się być jawną nadinterpretacją zamiarów autorki!!
no cóż, a przecież chciałyśmy dobrze.
jedno jest pewne- można nas zawsze wynająć, jeśli chodzi o pomysł na oryginalne i dające się zapamiętać twory.

Dżastin...wybacz, na prawdę, chciałyśmy dobrze...

czwartek, 2 kwietnia 2009

Udało się !


kiedyś zamarzyłam sobie zrobić właśnie takie zdjęcie
teraz już oficjalnie wiadomo, gdzie w Krakowie świeci Słońce ^_^

środa, 1 kwietnia 2009

De ferst of Ejpril


nowy miesiąc, nowy chłop do ściany przybity, ale i odrobina melancholii, bo pan zarządca budynku odchodzi...
i nie będzie już skórzanych spodni i frywolnego wąsika, który czarującym uśmiechem aż prosi się o podanie pomiaru licznika wody w mieszkaniu...
ech, wspomnień czar!
na otarcie łezki...pan kwiecień...

Pan Styczeń, Pan Luty...

Dziś kolejny krótki przerywnik na porównanie kunsztu (zdjęcie/efekty dorysowane*) jednych z kiczem innych (zdjęcie/efekty dorysowane*)i na odwrót.
Seria mężczyzn płaskich na ścianę - Pan Marzec.

Zabawy z nim było co nie miara,ale efekt-jak widać, jeden z ciekawszych :)
Pan grudzień jednak jeszcze długo nie znajdzie swojego zastępcy...ehh ta zimowa bródka...


*niepotrzebne skreślić