niedziela, 31 maja 2009

Ślimaczki

Lato w pełni się zbliża - czyli deszcz leje dzień i noc, a wszystko co było brudne spływa po Krakówku.
Wyłażą ślimaki.
Są jednak na swój sposób sympatyczne - o ile nie próbuję się wprasować w szczeliny między kostka brukową, albo ktoś właśnie im w tym nie pomaga, nieświadomy nawet swej roli.
Mają muszelki, a poruszają się szybciej, niż można by pomyśleć ( dopełzają swobodnie na górę wzniesienia, a w dół, to już razem ze strumykiem wody - łiiiii!)
Swoją drogą, po bliższym przyjrzeniu się - te małe mają dyndadełka z oczami równie długie jak te dorosłe cudaki.
To wystarczyło, żeby stworzyć tutaj dla nich kącik wspomnień ślimaczkowo - deszczowych...


środa, 27 maja 2009

Przerwa w meczu...i już po...

Wieczorek meczowy się zdaża raz na jakiś cza.
Byłoby czesciej, gdyby nie:
- M jak Myłość
- dostepność kanałów w zakresie : TVP, TVP2, TVN, Polsat.
- czasu więcej
- więcej czasu...

ale nieważne!
Jacuś Gmoch wychodzi i kreśli swoje dziwne kreseczki ta ta...hahaha, ta ta ta...coś tam coś tam.
I dalej nie wiadomo, dlaczego Ci dobrzy przegrywają.
Ci dobrzy...bo ja mam klawiaturę to dobrymi będzie Manchester.
Gandzie solidarnie za Hiszpanami, Barca, Barca....
Ale to Manchester jest wspaniały i niedościgniony ( Christiano Ty z łopatą na boisko, dołek wykopać, wejść do środka...)..poza małymi wyjątkami jest jednak cudowny.
Ale przegrywa i oj oj...

_______45 min. później______

Manchester jest najprzewspanialszy...mimo iż dziś przewalił....ale jakoś tak...i komentatorzy dziwnie sympatyzując niejako odrobinę z nimi...
tylko dziwna rzecz - polska piłka nożna żyje cały czas duchem meczu na Wembley - ach, bo Polak potrafi...a tu już prawie pół wieku i teraz już tylko piłka się nie zmieniła, bo "zawodowcy" to przed meczem po pierwsze dbają o depilacje nóg ( a kusz z metroseksualizmem ;/).
Manchester żyje legendą tworzoną na bieżąco - każdy mecz jest wielki. Ale też mają coś takiego, do czego teraz wszyscy będą ich chcieli porównywać - rok 1999 i Champions League.
Trudno...no dziś Manchester przewalił...ale w nich wierzy się do końca, tak tak...bo Państwo wiedzą, jak oni w ostatniej minucie dogrywki potrafią strzelić dwa gole?!
...Wielki Finał z Bayernem...
...i choć przegrali będą wygranymi, jeszcze nie raz...

no dobra, dobra...specjalnie dla Gandziuni:

Viva Barca (...już za rok ManUnt...)

Kwiatki z notatek

Znów zaczyna się wertowanie kartek spisanych i zbazgranych przez ostatnich kilka miesięcy, więc i kolejne cuda, jakie udało się powypisywać wypływają na wierzch...

- (historia) Filip II kochał przyrodę, zwierzątka, a także na nie polowania.
- lubił bawić się w wojnę, ale nigdy w żadnej nie brał udziału
- prowadził hulaszczy tryb życia do tego stopnia, że wysyłał nawet kler po domach, by zbierał pieniądze na jego imprezy
- (logika) kiedy skutek wyprzedza przyczynę? gdy chirurg idzie za trumną...
- Maria Amalia de Sayonal...była w Krakowie - było jej ciepło - "soooper"
- i oni się pobrali i ja badałam prosze państwa- dlaczego oni się pobrali...i prosze państwa doszłam do wniosku, że oni się pobrali...bo się kochali! (ton tak odkrywczy,że aż kiszki wywija w pętelkę..)
- pytanie egzaminacyjne (obrazuje wymaganą erudycję oraz ukazuje poziom trudności niektórych zaliczeń...szkoda, że tak marginalną ich część, ale w sumie, dobrze,że choć jeden wykładowca jest taki, co to kłód pod nogi rzucał nie będzie: przedmiot dotykający problematyki praw człowieka w Polsce na świecie:
"Karta Narodów Zjednoczonych
a) zawiera uregulowania dot. pr. człowieka
b) nie zawiera takich uregulowań..."
- "bo ta wiedza to widać, że jest jeszcze taka świeża...taki Groch z Kapustą"...ale przecież groch z kapustą jest doobry...?
-

niedziela, 24 maja 2009

The Lord of The Rings, Cold & Late but Determinated



Kraków. Błonia. II Festiwal Muzyki Filmowej - finał.
Jak to bywa w Krakowie - wszystkie decyzje najlepiej podejmować na bieżąco. Spod stert papierów i nauki około 20.00 pada pytanie. To co z Tym dzisiejszym LOtR em? Idziemy? Idziemy.

Tak, nie mozna było się za długo zastanawiać, bo jeszcze byśmy się rozmyśliły.
I tak to Monik z Gandzią wypełzły z mieszkania na spotkanie przygody. Tłumy szły w jednym kierunku, nie było więc problemu z trafieniem.

Bosko.

Bosko było niemal do samego końca...Czyli do jakiejś godziny 23.40, kiedy to kategorycznie temperatura nie pozwoliła nam na dłuższe narażanie się na niebezpieczeństwo grypy tuż u progu maratonu naukowego.
Ale od początku. Miało się wszystko zacząć kulturalnie o 21.30. Plus minus do północy i gitara gra- wracamy, kąpiemy się, a od rana nauka.
Ale skąd.
Problemy organizatorów spowodowały bezproduktywne oczekiwanie do 22.00 na projekcję....tak, chociaż końcówkę próby usłyszeli wszyscy, którzy punktualnie przybyli.
Z rozlokowaniem się nie było większych problemów ( pomijając fakt, że najlepsze miejscówki darmowe były w sektorze C... WC...

Czekanie, poprawianie sobie humoru lekko pikantnymi rozmowami z panami, którzy w swoich podkocykowych harcach proszeni byli o zrobienie dziury między sobą.
Wiadomo- widoczność.
Tłumy, tłumy...Tłumy przychodzących, ale i tych odchodzących - bo czas gonił.

Kiedy już wszystko się zaczęło, niemal momentalnie zamikli wszyscy - poza lachonami półupalonymi, półspitymi siedzącymi okok - co niestety słychać na filmiku.
I dyrygent. Wspaniały facet, który wyczarowywał cuda zamaszystymi ruchami rąk.

Byłoby tak pięknie, gdyby nie to zimno!!

Skapitulowałyśmy szybko.
Żeby jednak nie odejść z niczym - pamiątkowy krótki filmik, jako mini relacja i motywacja, żeby w przyszłym roku przybyć na wielki finał ponownie, ale już z kocykami, termosikami i czym tam jeszcze.

a potem była jeszcze mała sesja zdjęciowa przy reflektorach dookoła...a w ogóle, pisałyśmy już, że Błonia nocą są piękne i magiczne?
Oj, są...

Za rok, choćby nie wiadomo co się działo- też przyjdziemy!

wtorek, 19 maja 2009

D(r)eszczyk majowy

Jak lunęło, tak w jednej chwili wszyscy pełznący leniwie przez miasto zaczęli biegać. Dziwna rzecz. TAka samo trochę jak na osławionych przejściach na pieszych na alejach - światło zielone jest tak krótkie,że ktokolwiek stoi czekając, aż zmieni się lampka czuje ten dreszcz emocji - kto przebiegnie pierwszy, czy zdążę przed nadjeżdżającym samochodem, budem, autobusem, tramwajem ( czasem i nie zdąży...), ale.
W związku z tym można z pewną dozą nieśmiałości stwierdzic, że Aleje Krakowskie maja właściwości lecznicze - albo - jak to ostatnio popularnie się orzeka o wszystkim - drzemią w nich moce uzdrowicielskie nie z tego świata...może jacyś wyznawcy się znajdą za jakiś czas?
Niewykluczone, ale do rzeczy- dlaczego tak?
Otóż, przejście dla pieszych na alejach to jedyne miejsce, gdzie wszyscy dziadziowie i babcie z oseoporozą, bólami stawów, problemami kardiologicznymi i czymkolwiek innym starość ludzi obracza ( np. wnukami uczepionymi pleców) na tych kilka niesamowitych sekund dostają młodzieńczego zapału, świeżości i mocy, dzięki której przebiegają przez ulicę równie sprawnie, jak studenci i inni. ( nie ma co się okłamywać, Kraków to praktycznie student na studencie i zwiedzający na zwiedzającym, poza tym jest już tzw. "masa"...i masa krytyczna - rowerzyści szacuneczek).
I tak oto cudy się dokonują codziennie, mniej więcej w odstępach kilkuminutowych - może jakaś komisja do spraw nadzwyczajnych to zbada...a komisja lekarska siądzie z drugiej strony i zacznie wyłapywać nieuczciwych rencistów,albo tych, którym to nie wiadomo jakie inwalidzkie cuda się w papierach porpbiły, a jak widać chcieć znaczy móc - uzdrowienie na życzenie- Kraków, Aleje.

a wracając do tego deszczyku majowego i mało składnego tekstu całości...w sumie, to zaczynają się zlewać na nas pojedyncze gorące strumyki potu, który świadczy o nieuchronności tego, co niedługo znów się zacznie - a dopiero przecież była zimowa sesja, a tu już lato...i kiedy mamy niby tęsknić za domem? to i nie tęsknimy.
trudno się mówi. racjonalne myślenie wydaje się mieć przyszłość. Niech tylko racjonalność nie każe nam teraz stwierdzić, że aby przygotować się dobrze do wszystkiego należy rozpocząć kurację kofeinowo-nocną pt. "zakmknięte z powodu sesji"...tia...

ale dobra kawa nie jest zła...idziemy sobie coś miłego zaparzyć.

poniedziałek, 18 maja 2009

Wylinka i po wylinku

...a po wylinku już tylko skorupku więc i zdjęciu.
tylu.



hmm...jakby tak mieć ich więcej - ślicznie wyglądałyby w takich przezroczystych kasetkach przypięte do ściany!
Igor, może wylinka...?

niedziela, 17 maja 2009

Wylinka!!!

Dzień zaczął się jak każdy inny- leniwym wieszaniem odwłoku na suficie faunaboxu i snuciem sieci gdzie popadnie.
Około 13.00 nastąpiła istna orgia wicia sieci, która ułożona na spodzie w formie jedwabnego łoża. Niesamowicie mocne te sieci pająkowe swoją drogą!
Whatever.
Następnie wyszliśmy z pokoju...po powrocie krótkie okrzyki i widok...
pająk wywalił się na plecy, jak w kreskówkach, gdzie umarlaki lądują nogami do góry - wyglądało podobnie, ale głupio tak, gdyby w naturze w momencie śmierci jakaś dziwna konwulsja wywalała pająka w taką pozycję...




Diagnoza była więc jednoznaczna...czyżby wylinka?




mijały godziny...



...i jeszcze chwila...



...ostatnie chwile niecierpliwości i oto jestem - nowy, lepszy Igor - L(evel?) 09? 10? może nie? ktoś ma pomysł?
który by nie był- jest śliczny i rozkoszny, prawda? :D



hmmm, wylinka, to prawie jak urodziny, hmmm...może w prezencie sprawi się nowy domek dla Potwora? niewykluczone...

środa, 13 maja 2009

Różnica kulturowe ;]

Mieszkanie z ludźmi pierwotnie nieznanymi- nie pierwotnymi - powoduje, że w najdziwniejszych sytuacjach zauważa się różnice w postrzeganiu najprzeróżniejszych rzeczy. Klika dziwacznych takich zmian czy to nazwowych, czy zjawiskowych udało nam się wyłuskać w trakcie ostatnich kilkunastu miesięcy, a zabawy z tym było niejednokrotnie co nie miara!
Po pierwsze jedzonko ...na wschodzie nie mają grysiku...my momy. Dla nich tylko kasza manna, kaszka, kaszka...a niech będzie.

jedzonko i po drugie: kiszka - kaszanka...ok...

i do trójki - też jedzenie - mielone - sznycle.

Ale jedno jest wspólne...wszyscy wychodzimy"na pole"...ooo przepraszam!!
Dżastin mówi "na dwór"...Editt też...
no cóż...
ale piwko lubią wszyscy.
Idziem pić,bo dość nauk na dziś - trzeba się dalej międzykulturowo poznawać i dokształcać
Kultura picia wszak wielki i ważny kawałek dziejów!
^_^

poniedziałek, 11 maja 2009

Burza


Pierwsze majowe deszcze przeciągnęły się nad głowami mocząc je kompletnie. Nic jednak nie jest tak intrygujące, jak ostateczna jasność zachodu Słońca i krzyki piętro niżej jakoby tęcza sobie wypełzła na niebo :)
Pomijając sposób oznajmienia tej radosnej nowiny, sama tęcza- podwójna, okazała się godną obejrzenia.
Śliczności owe uwieczniono na zdjątku.
Wracając jednak jeszcze na chwilę do radosnych Stworzeń "spod nas". Sąsiedzi prze doskonale bawili się w czasie juwenaliów. Najpopularniejsza gra wieczoru - puszczanie zielonych samolocików przez balkon wprost na zabudowanie - zbyt blisko usytuowane - naprzeciw. Rankiem w gorących promieniach porannego słońca, lekko zawilgłe samolociki nadal zdobiły trawnik oraz niemal wszystkie widoczne z naszej perspektywy balkony.
Nie dość na tym, weekend wypadł w sąsiedztwie wybitnie spójnie- bo oczywiście nie ma to jak wspólna impreza na przeciwległych balkonach. a Dżastinko Edittki spokojne Istoty znosić musiały muzykę niekompatybilną z ich częstotliwością fali mózgowych. biedactwa...
W przedziwny sposób, imprezki zapoznawcze przezbalkonowe skończyły się przed głęboką nocą,a Mistrzynie dokończyły kolejne fragmenty swoich dzieł naukowych.
Gjenialnie.
bo burza dziś i komputera włączać nie bardzo, a Internet to już w ogóle ...
ooops!

niedziela, 10 maja 2009

Hybernacja

Sąsiad oparł zadolony stopę na oknie i chwali się płaskostopiem. Krakówek. Biedronki starsze szarpią kolejne kartki, wydzierają sobie książki i tłuką po swoich klawiaturach kolejne wersy tekstu, który potem nazwą licencjatem i pracą magisterską-wiosna mobilizuje niemal całość ... niemal, czyli połowę. Razem z Panią Gandzią z racji świąt uczelnianych i Juwenaliów tydzień prawie przerwy sobie urządziłyśmy i teraz bardzo, ale to bardzo leniwie zaczynamy sobie uświadamiać konieczność egzystencji w naukowym rytmie dnia.
Może i mądre z nas dziewczynki, ale czasem nawet największego pasjonata może zmęczyć uganianie się za motylkami i ma ochotę poleżeć w trawie oglądając chmurki.
Chwilka przy herbacie, kawie i ciastku potrafi jednak bardzo mile podnieść poziom zadowolenia z życia, co ostatecznie skutkuje możliwością przyswojenia nawet najbardziej absurdalnych prawd na temat świata.
pytanie wieczora, jedno z zadań na kolokwium Gandzi: "telewizja to..."?
i głów się kobieto nad spodziewaną odpowiedzią...wszystko zaś nie byłoby o tyle ekscytujące, gdyby odpowiedź na to jedno pytanie nie miała wagi zdania całości materiału...trzymamy kciuki za kreatywność Sprawdzającego ;)
Poza tym cóż...oczekiwanie na ostatni odcinek V serii House'a...i tylko ta cholerna Wiki przypadkiem zdradziła, jak całość się skończy...haluny, haluny...

czwartek, 7 maja 2009

Doom's day






zbiera się na burzę...dosłownie i w przenośni
..czyli tak zwaną sesję...

Dżastin nadal uczy się przeprowadzać relaksacje ( po trzeciej z rzędu jest "zrelaksowana" jak cholera...)
Edith tłucze dalej w klawisze i kończy swój Licencjat - idzie, idzie, dobrze idzie...tylko dlaczego idzie tak powoli...?! ( tu relaksacja też by się przydała)

Gandzia w tempie odrzutowym naumiewa się kolejnych słówek Portugesa ( a potem opowiada nam historyjki o tym, jakie to kurczaki z owocami morza są w Portugalii zabawne)

Monik zaś dławi się ze śmiechu czytają historię III RP...no cóż...Polska Kochana...

relaksacja - z wieczorka, na świeżym powietrzu, kilka głębszych wdechów
( kaszlnięcie - chrzanione pyły wielkiego miasta!) i spojrzenie na horyzont, a tam...




...jak to wszystko szybko się zmienia za oknem...i z sesją musi być tak samo. chwilka zamieszania po czym spokój tak głęboki,że wręcz usypiający. Mniam. Cudna perspektywa!

środa, 6 maja 2009

Ostatnia przerwa

Długi weekend nie powinien pokrywać się z tym naturalnym niejako. ale że już się tak stało- co zrobić? Odpoczywać tym intensywniej!
Grille, spacerki, temperatura odczywalna - około 20 stopni, lekki zimny wiatr, czyli ostatnie - miejmy nadzieję - przejściowe problemy pogodowe.
potem deszcz- upał, deszcz upał - i tak do końca Sesjonów.

Przerwę wykorzystano baaaaardzo porządnie- mieszkanko uszczupliło się o stokrotkę, która przez robaczki musiała zostać posłana w ziemię...gdzie miejmy nadzieję znów odżyje. Na to miejsce przybyli jednak Goście Mieszkaniowi, którzy ubarwili Dżastinie weekend.
Edith imprezowała Bieszczadzko- balowo, Marzenka wytłukła jak zwykle z Siostrą - wszystkich przeciwników w Heroesach i po raz 252. z kolei przeszła całego NeedForSpeed'a. Monik zaś leżał do góry nosem i grzał futerko do Słońca, które ostatecznie zrudziało.

Tyle weekend majowy.
Teraz zaczyna się etap papierowy naszego związku ze studiami, czyli: sterta papierów z prawej, sterta z lewej i dokładamy kolejne ku górze, żeby w ostatnim momencie zdążyć ucies spod zawalających się dwóch wież.
Z impetem ruszaja ostatnie szlify na pierwszym mieszkankowym Licencjacie, podobnie jak piętrzą się książki tonami znoszone z Jagiellonki, a sekt dotyczące.
II-roczniaki na spokojnie przerabiają zaś swoje pamięciówki - zdać, zakuć, zapić, zapomnieć...

Wieczorki zaś...kolejny powiew wiosny przyniówsł na myśl kolejne wspaniałe inicjatywy- może by znów zacząć się gimnastykować wieczorkami...?
Ciekawe ile tym razem dni uda się mobilizować do wysiłku ;P
Liczą się chęci? Szkoda tylko że z myślenia o ćwiczeniach nie rzeźbią się te ciałka kuszące...

Na osłodę - pan rodem z photoschopa zachęcający nas w maju do jedzenia śniadanka: " The Spider - Park".