piątek, 30 października 2009

Happy Halloween!!




Odrobina spraw indywidualnych ;]

Otóż, Monik wszem i wobec obwieszcza-jutro mam urodziny.
Absolutnie najcudowniejsza data na nie, bo Halloween. Spełnione marzenie w ramach prezentu - wydrążona dynia ^_^
Jarzy się rumianym, ciepłym blaskiem, a stojąc na parapecie w nocy, wyznacza drogę zbłąkanym wędrowcom :D

Cudo!

Tak, tak, wiem...dla każdego data urodzin jest tą, jedyną, wspaniałą...Justin i Jej 11 września chociażby :D
ale jako, że dopadłam klawiatury, to moję napisać, że i tak wolę mieć te swoje w Halloween.

Z tejże też okazji chciałam sobie życzyć wszystkiego dobrego..to troszkę, jak "Pozwólcie ze olśnię was blaskiem mej chwały", ale kto ma klawiaturę ma władzę, więc korzystam ;]

This is Halloween, This is Halloween...

_______________

a teraz jazda, do domku świętować 1.11!!

czwartek, 29 października 2009

Pizza :)

Wieczór przemyśleń...środa...
Dzień przemyśleń...czwartek...
wieczór narady...czwartek...

Znim się 3 baby zdecyduję na pizzę umrą z głodu, na szczęście dzięki zupkom z torebki dożyłyśmy chwili, w której podjęłyśmy decyzję - dziś wieczór zamówimy sobie pizzę!

Cudownie...

Decyzja podjęta, ale to byłoby zbyt proste.

Zanim wybrałyśmy pizzerię minęło pół godziny.
Po godzinie zaczęło się systematyczne przeglądanie oferty pizzy wampirkowej, która podobno miała zaspokoić nawet najbardziej wybujałe z naszych marzeń kulinarnych...

ALE:

absolutnie nie tolerowałyśmy tego wieczora:
ogórka, ogórka kiszonego, groszku, kukurydzy, ostrej papryczki, bekonu, kiełbasy, wołowiny i wszelkich owoców morza...

a do tego nastawiłyśmy się na możliwie dużą ilość dodatków - dogódź tu kobiecie...

po nieco ponad godzinie jeszcze raz przeglądając listę możliwości zamówienia o wyjątkowo nieprzyjaznej użytkownikowi nawigacji, stwierdziłyśmy, że do zamówienia kwalifikuje się 5 modeli żarełka wymarzonego...

...dobrze, że zaczęłyśmy wybieranie jedzenia przed 16.00, skoro miałyśmy ochotę zjeść to wszystko około 21...

dofinału przeszło ostatecznie pięć kandydatek:
K1 - Piccolo
K2 - Rafaello
K3 - Venezia
K4 - Pepperoni
K5 - Cappricciosa.

Osiołkowi w żłobie dano...
rzut ziarenkami ryżu wskazał na Piccolo, ale przecież to byłoby zbyt proste wybrać od razu...
kolejna selekcja... i tak oto, zadecydowano około godziny 16.40 iż ostatecznie:
miejsce V - Venezia - za zwykła
miejsce IV - Cappriciosa - za dziwna
miejsce III - Pepperoni - mało mięcha
miejsce II - Rafaello - bo tak!
a naszą miss została pizza Piccolo, której w życiu więcej nie zamówimy...

była na cienkim cieście, a po dokonaniu pomiaru wcale nie miała 50 cm, a jedynie 45.
dodatkowo "zorganizowany pan w pizzerii" nie chciał przyjąć zamówienia o ludzkiej godzinie, bo by mu system siadł - więc trzeba było go jeszcze osobiście nawiedzić.

efekt:
około 21 rozsiadłyśmy się wygłodniałe nad padliną i wchłonęłyśmy całość...

Brońcie nas siły przed wybieraniem w przyszłości całego menu obiadowego ...

Murz & Justin & Monik.

środa, 28 października 2009

Zupki z torebki

rządza pieniądza...
i tak zaczęło się kolekcjonowanie sreberek amino loterii na dodawanie numerków do pełnych tysięcy
pełne dobrych chęci umówiłyśmy się - 1 sztuczna zupka na tydzień
a nóż widelec się uda...

tydzień potem miałyśmy już kopertkę pełną opakowanek i przykre wrażenie, że szczęście może nie dopisać...

...ale także genialny pomysł na sprawdzenie na allegro, czy ktoś tym nie handluje - wiadomo, że tam handluje się wszystkim - a jakże!
nawet numerkami ze sreberek ;]

nie pozostało nic innego, jak odnaleźć brakujące liczby i zgarnąć pieniądze...

jasne ;]
oczywiście...
tylko, gdyby to było takie proste, to nie byłoby to takie trudne !

siedziałyśmy, pisałyśmy, liczyłyśmy
na razie niczego konstruktywnego wprawdzie z tego nie wyszło, poza nami trzema po tak zwanym obiedzie z zupki z torebki, ale cóż..

nadzieja czyjąś tam matką w końcu jest ;]

..o ironio - my, nadzieja tego kraju...wykwintne dzieło wybujałe z zacnych środowisk,dążące ku doskonałości
my - dziewuszki z żółciutkiego mieszkanka...

...ale może się uda, prawda? ;P

wtorek, 27 października 2009

Alarm

Mamy alarm. Wszyscy mają.
Nie jest połączony z centralą, ale najwidoczniej dla konstruktorów nie był to wystarczający powód, by go dezaktywować zupełnie.
Tak też mamy malutką bielutką skrzyneczkę, która ma kilka kabelków i malutkie, bielutkie, perfidne drzwiczki, które jak odpadną robią wiele szkody.
nad drzwiami śliczny, cudowny alarm - od strony mieszkania tzw. wyjec, od którego ucieczką jest tylko schronienie się pod stołem w kuchni ( obecnie okupowanym przez dziesiątki słoiczków) - aktualnie niedostępnym miejscem.
tak z ponadto alarm ma kilka uroczych świecących diodek.
świecą się i gasną w różnych sekwencjach wyznaczając swój rewir i odstraszając.
dość uwag dla gości nas wizytujących, aby uważali...

..czasem jednak są plecaki, które są zbyt obszerne, by skutecznie się prześliznąć między framugami drzwi..
i tak też 3 lata temu wypróbowany został alarm.

na zewnątrze pali się ostrzegawcza lampeczka, informująca wszechobecnych sąsiadów, że to właśnie tutaj, pod numejem X5 mieszkają owe sieroty, co alarmu nie upilnowały.

po 5 minutach alarm się wyłącza, a mózg zaczyna drążyć cisza i pytanie...
...dlaczego jeszcze nie postarałyśmy się o kod, by to wyłączyć?!

znieczulica powszechna - nawet jeśli komukolwiek z sąsiadów alarm się włączy, nie reaguje już nikt - tylko przez judasza wyrzucamy oczka, co by sprawdzić "ha, ha, a kto tym razem"?

ostatnio Kaktysu i biedne kwilące do wtóru Kaktusiątko.

tak, z dwojga złego lepiej mieć alarm, niż dziecko - takie to potrafi dźwięki wydawać...i nie ma drzwiczek, co to nimi trzasnąć wystarczy i wyć zaczyna.
bądź mądry, piszta wiersze...
i uważaj na odpadające drzwiczki alarmu.
puff!

niedziela, 25 października 2009

Skrawek Polski

Czasem widuje się różne dziwne, inspirujące, intrygujące, ciekawe, odrzucające...etc rzeczy, które jednak w jakiś sposób zakotwiczają się w pamięci.

w takich chwilach często wczesniej myślałam sobie, jak to fajnie byłoby mieć aparat forograficzny...

ot, żeby nie zaśmiecać sobie głowy, ale móc po prostu ...popatrzeć na takie dziwy i przypomnieć akurat tę chwilę.

jako, że mi nikt nie zabroni - naśmiecę i tutaj czasem tymi fotografiami :)
bo tak.

dzisiaj coś co mogłoby nosić tytuł skrawka Polski.
i już słyszę głosy krytyków - idealne ujęcie zagmatwanej polskiej rzeczywistości,
szarości, groteski, drobiazgowości, czułości, która rozciera się w masie problemów...

etc etc...

no cóż, a to po prostu wysypisko powstałe w niedalekiej okolicy, obok którego codziennie przechodzimy.

smutny śmietniczek, jak to już gdzieś Marzenka rzekła...



czwartek, 22 października 2009

Ponton

...pomysł na tekst do punkwoej piosenki:
"boooo Justyna śpi na pontonie!..."

coś tam, coś tam

a faktycznie to co tydzień buduje masę mięśniową pompując sobie materacyk do spania.
ot, takie cudo, na którym jak się nie śpi, to opiera się o ścianę i mamy jedną mięciutką :)
można też obłożyć kanty przy drzwiach i nie chodzimy dzięki temu kwadratowe od przypadkowego obijania się o nie.

trzeba jednak przyznać, że jest to ewenement od chwili, w której pierwszy raz zostało to uskutecznione u nas - możliwość wysypiania się na powietrznej chmurce :)

Całość zachwycona, tylko Monik jakoś tak sceptycznie podszedł, ale kto by tam się z nim liczył.
zadowolony z euforii innych sam dobrał się do spania na łóżku, jak to się ludziom normalnym zdarza.

no cóż. Justynka także nie narzeka i choćby nagła powódź na poziomie pierwszego piętra bloku umiejscowionego na wzniesieniu jej nie zaskoczy.

ot, przyroda.

niedziela, 18 października 2009

Norma

Jakoś tak po dwóch wstępnych tygodniach chyba się już udało wszystko wdrożyć i ustalić zasady na najbliższy rok :)
Całość mieszkania opustoszała:
jedni na wyjazdowych naukach
inni po domach się porozjeżdżali
i tylko Natalija i małe czarne snuje się czasem po mieszkanku.
Kawka, wczesnoporanna herbatka, wyspać się- priorytety na ten weekend spełnione.
Poza tym radośnie migające świeczuszki i pając rozkładający się do ich ciepła.
Pierwsze uderzenie jesiennego kataru przeszło i już tylko leczenie zachowawcze.
W międzyczasie Monik zainspirowany HouseM(D) pobadał się i poskanował głowę.Jak u każdej kobiety - okazało się, że grajdołek w środku niemały.
Sama zainteresowana po jeszcze jednym zdjęciu RX zacznie chyba świecić w ciemności.
Na razie szału ni ma, ale źle też nie jest.

Chwilowo - czas relaksującego i niestresującego kolekcjonowania papierów, które za jakieś pół roku znów zasypią mieszkanie...zaleją, jak woda...morze...ocean...

i natychmiast przypomina się cytat z "Dnia świra"...o Przepraszam - cytat Mickiewicza.
Mistrzu, Mistrzu...jakże Ty się teraz pokoleniom kojarzyć będziesz?

"Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu,

Wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi,

Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzi,

Omijam koralowe ostrowy burzanu."

piątek, 16 października 2009

Dieta czekoladowa

Dieta cudowna, bo czy widział ktoś kiedykolwiek "grubą studentkę"?
No ok, pewnie widział, ale traktujmy to jako wyjątek od reguły :)

Bądź co bądź - patrząc na swój sposób odżywiania się przez ostatnie lata, mam przepis na to, jak wagę utrzymać i przetrwać.

Dieta cud:

kawa - by nie zasnąć
czekolada - by nie paść
mięcho - bo lubię i dodaje sił :) najlepiej z wielooooma ziemniaczkami :D

dietetycy załamią ręce, a ja mówię: to działa, aż za dobrze ;P
czekolada wzmacniana setkami cyferek pt. emulgator - konserwuje. pyszności!
mięcho - z naszych polskich farm - np. piersi kurczęce - soczyste i pachnące czosnkiem z przyprawnika - cudo

i kawa, która nie wymaga głębszego się rozwodzenia.
czarny, kochany żużelek yammi!

za konsekwencje wzięcia sobie tego do serca - nie odpowiadamy.

środa, 14 października 2009

Październikowy Bałwanek

na początku miała tu być jakaś elegia, czy coś...

ale tak w sumie - ładnie, biało...
szkoda, że tak mokro i mroźno

poranek upalny - rozpoczęty gorączką.
potem było tylko zabawniej - klucze w drzwiach, przeniesione zajęcia, etc..

i w sumie bez polotu jakoś dzień mija

panaceum?

House s06e05 - seriesyonkis - przyjemne z pożytecznym - angielsko - hiszpańskie tłumaczenie i cieplutka herbatka pod kocykiem..

o tak...oby tak do końca dnia...

i to jest jedyna sytuacja, kiedy można stwierdzić usprawiedliwiając ludzi tam pracujących, a właściwie tym wszystkim zarządzających:
"zima znów zaskoczyła drogowców"

poniedziałek, 12 października 2009

Kot siedzi i wierci

Ostatnio spokojne, wspólne wieczorki.
Internet po małej przerwie, wrócił, więc korzystając z sytuacji, youtube'ujemy sobie.

Asian bitch - make up...bez komentarza
lachon wkłada sobie kredki do oczu DO OCZU i cieszy michę
potem zaś młodzieniec pokazuje alternatywną wersję nowoczesnego make upu - o zgrozo - coraz bardziej zbieżną z rzeczywistością ( patrzysz, widzisz, myślisz - no dobra, ale gdzie ta kobieta(?) pod tym wszystkim?!)

whatever.

dowcip z grona nieco zacniejszych - Cats & Dogs...

http://www.youtube.com/watch?v=rryNobB_rvw

W swej prostocie - cudo
A ile w tym prawdy ;P Kociarze, łączcie się!

___

Dzień lub dwa później:
Marzenka, co tam robisz?
-Wiercę...

Siedząc za łóżkiem śrubokrętem wykańczała dziurę w ścianie, co by kabelek łaskawie przeszedł przez ścianę i dzięki temu połączył ze światem komputer naszej Drogiej Murz. :)

Miszyn accomplishd - pół godziny później.
Wniosek: kobieta za pomocą śrubokręta i zestawu do piłowania paznokci potrafi zrobić rzeczy zadziwiające ;P

...a można było pożyczyć podręczną wiertarkę od sąsiada!
zero asertywności, wszystko Zosie-samosie...

Cat, are You drilling?!
:D

niedziela, 11 października 2009

Historia pewnych pomarańczy

Był szary, mokry (żeby nie powiedzieć wilgotny, bo to tak...nieliteracko), jesienny poranek. Poniedziałek. Myślałam, że czara goryczy jest już przepełniona. Jakże głębokie okazało się jednak moje rozczarowanie, gdy wchodząc do kuchni, zaspanymi jeszcze oczętami dojrzałam dwie siatki pomarańczy. Głęboko i boleśnie westchnęłam.
"oby dziś nie popełnić błędów dnia wczorajszego..."

A wszystko zaczęło się od niewinnego kichnięcia, gdzieś, w długim, mrocznym przedziale typowego, polskiego pociągu, setki kilometrów stąd. Ktoś kichnął,potem kichnął ktoś jeszcze, by kichnąć mógł kto inny, aż wreszcie jesienny katar dotarł i do Krakowa.
W małym żółciutkim mieszkanku kichało nas już cztery, a każda z nas miała inny pomysł na pozbycie się uporczywej dolegliwości.

Mariana powiedziała, że od zarania dziejów, niezawodnym lekiem na przeziębienie jest herbatka z wódką...jak na ironię, wódka skończyła się wieczór wcześniej.
Julietta zaproponowała mieszankę ziółek: mięty, kopru włoskiego, imbiru, goździków, mentolu i kilku innych takich. Mieszanka zapewne o tyle skuteczna, o ile niemożliwa do uzyskania na naszych polskich, studenckich warunkach.

Z braku lepszych pomysłów na kurację i usprawiedliwienie nieobecności, porozchodziłyśmy się na uczelnie. Późnym popołudniem wróciłam skonana z torbą pełną zakupów i nadzieją na powrót do zdrowia po aplikacji niektórych zakupionych cudów współczesnej farmacji.
Zrzuciwszy z siebie wierzchnie okrycie weszłam do kuchni, by tryumfalnie obwieścić wszystkim rychły koniec naszych problemów zdrowotnych.
W tym momencie wzrok mój padł na marniejące oblicze Julietty, która próbowała zmusić się do wypicia zawartości swojego małego, chońskiego kubeczka.
-Co tam masz? - zapytałam
odpowiedziała niemal szlochając:
- w sklepie były przepiękne pomarańcze, pomyślałam, że zjedzenie paru postawi mnie na nogi, a teraz...owoce jak na złość: twarde jak kamień, gorzkie i suche jak pieprz ( gorzkie... ;]), z trudem wycisnęłam z nich kilka kropli - sama popatrze!"
rzeczywiście - dno jej kubeczka Made in China pokrywała cienka warstwa metnego płynu. powąchałam, po czym odepchnęłam kubeczek na drugi koniec stołu.
nagle usłyszałam szelest folii, po czym naszym oczom ukazała się mała pomarańczowa kuleczka ( ...warrrra od mię ;]) tocząca się po stole, spadająca na stołek i na podłogę.
patrzyłyśmy niemal zahipnotyzowane.
"my się już chyba znamy"...błyk myśli w lekko przeziębionym umyśle
a psik!
odstawiłam torbę z zakupami, po czym wyciągnęła siatkę z identycznymi owockami....spojrzałam bezradnie na współlokatorkę:
-Biedronka?
-Biedronka...
-4,5 za siatkę w promocji?
-...nooo....


Mam na imię Marzena. Mam 21 lat... Od wczoraj jestem rozgoryczona posiadaczką dwóch siatek niejadalnych pomarańczy...

wtorek, 6 października 2009

Makaron motywacyjny

Kupiło się kiedyś makaronik - literki - ot, fajnie jest, bawimy się.
A potem przyszła pierwsza sesja, pierwsze pomysły na zdawanie egzaminów i koncepcje, jak tu sobie ponosić morale.
I wysypał się makaronik.
I 4 magiczne listerki:
"Z" "D" "A" "M".

Od tamtej pory leżą sobie spokojnie na półeczce i kiedy tylko przychodzi sesja, zerkam ukradkiem.
Uśmiech i odrobinka więcej wiary we własne możliwości.

...a na wschodzie makaroniku literkowego nie mieli, o ;P