Wlecze się od samego przebudzenia.
potem oczy nie mogą się do końca otworzyć, a zakrapiać je cystą kofeiną nie bardzo...
ujęcie pierwsze: kawka rano.
z zamkniętymi oczami zalanie filiżanki i kilkanaście minut napwania się zapachem i smakiem zapewne nie ostatniej dzisiaj czanulki zwanej popularnie żużlem.
Dobry żużel jednak nie jest zły, dlatego też w połowie dnia, o ile zajęcia pozwalają, bieg na mieszkanko.
Ciężkie chmury przyciskają niemal do płytek chodnikowych, a głowa myśli już tylko o jednym.
kawa nr 2.
teraz może być z mlekiem. ba! niechby nawet była posłodzona ( niech stracę i ja dop. Monik). czarna kawa naszą przyjaciółką jest, czaaarna kawa naszą przyjaciółką jest ( la, la la...)
znów zajęcia i marazm popołudniowy, przeplatany widokiem jeziennej pogody za każdym jednym z okiem. to samo w oczach ludzi na ulicy.
nareszcie koniec!
wieczór...na kawę nigdy nie za późno- kawa rozpuszczalna...fujstwo! niech będzie prawdziwa...malutka...płaska łyżeczka...no, może dwie...ale kawyyyy....
a Gandzia stoi opierając się o framugę i cwaniakuje.
bo Ona ma swoje Witaminki i kawy niet!
chlip! ale my z Dżastinką swoje wiemy- kawa, kawa, kawa, kawa...
bo czasem taki dzień kawowy jest i nic nie poradzisz człowieku!
czwartek, 23 kwietnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz