Grypa się rozprzestrzenia wartko po świecie. Wiadomości i inne dudnią o tym wzdłuż i wszerz a my myślimy...
Dziś Biedronkowe mieszkanie obiegła wiadomość o zbliżającej się wizycie Synków Pani Właścicielki ( nie, nie, Synku Właścicielku I, o którym zapewne będzie okazja jeszcze kiedyś wspomnieć- taki to okaz samca! - to nie ten model, o którym teraz mowa.) Dżordż i ktoś tam drugi będzie miał zaszczyt tydzień kontrolować jakość usług mieszkaniowych świadczonych...w sumie u samych siebie.
Tylko właśnie pojawia się maleńkie problemisko. Chłopcy przybędą do nas zza niebieskiej granicy oceanu, czyli USA. I jak tu im powiedzieć, żeby po przylocie zrobili sobie komplet badań, bo inaczej nie wpuścimy?
Ba...możemy wpaść w pewien ogień krzyżowy infekcji ( "en infekszyn"), gdy okaże się, że Znajomki Gandzi ze studiów po przylocie z Barcelony też nawiozą jakiegoś dziadostwa!
A może to po prostu spacerując po dworcu czekając na swój odjazd do domku- w końcu długi weekend za kilka dób - niechcący dostaniemy jakiegoś viruska i co?! CO ?!
Nico.
Tak oto działają media.
Panikujcie ludzie, panikujcie, uważajcie na siebie, jak w Polsce - to dopłaćcie sobie najlepiej jeszcze do szczepień ochronnych, a jak przyjdzie co do czego, to i tak staniecie się tylko martwą statystyką w rozliczeniu zakładu pogrzebowego.
I w tym momencie wypada zakończyć, siorbiąc sobie pod noskiem kawę...Meksykańską oczywiście.
wtorek, 28 kwietnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz