dzień rozpoczęty w południe jawi się jako dar niebios, namiastka raju, czy co tam czeka na końcu świetlistego tunelu.
ale nigdy nie jest tak, żeby nie mogło być lepiej.
w południe się obudzić...nie zmieniać bielizmny spankowej, nie sprzątać jeszcze dookoła siebie, nie myśleć o obowiązkach...ok, ok, jest blisko...
ale najwspanialszą rzeczą, jest zaparzyć sobie kwaterkę mleka/herbaty/kawy, czegokolwiek
zrobić piękne kanapki ( jest jakaś dziwna przyjemność w robieniu sobie dłuuuugo przepięknego jedzenia, nawet w sytuacji, gdy głód zdaje się miażdżyć po całej nocy niejedzenia wnętrzności) i usiąść jeszcze na kilkadziesiąt chwil w cieplutkim łóżeczku pod miękkim kocem....w doborowym gronie i obejrzeć kolejny odcinek ukochanego serialu ( wybaczcie wierni fani My jak Myłość - wstajemy nieco wcześniej...nawet jeśli dość późno- aż tak niedospane nie bywamy)
a do śniadanka, ach och- nie ma wiele lepszych rzeczy jak diagnoza - ot chociażby nieskomplikowanej perforacji jelita, czy też połączenie kardiomiopatii z jakąś infekcją...doktor House dobry na wszystko- także jako TEN CZWARTY do śniadania w łóżku...a ile z tego radości płynie, cudo!
no to Dziewczynki, kiedy kolejne południowe pidżama party?
...a kiedy House ma dyżur?
kiedy tylko zapragniemy ^_^
niedziela, 22 marca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz